ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Jeszcze o ciechanowskim epizodzie sióstr katarzynek

W nawiązaniu do jednego z ostatnich felietonów, w którym pisałem o losach sióstr ze Zgromadzenia Św. Katarzyny Dziewicy i Męczennicy, aresztowanych przez żołnierzy sowieckich na Warmii w styczniu 1945 r. i następnie więzionych w obozie NKWD w Ciechanowie, chciałem dziś jeszcze raz do sprawy tej wrócić.

Skłoniły mnie do tego pytania i uwagi Czytelników, w tym osób, których bliscy w 1945 r. przez ten sam obóz przeszli i następnie zostali wywiezieni w głąb Rosji, skąd dane im było wrócić, albo już na zawsze tam pozostali. Jak prawie zawsze w tego rodzaju wypadkach krewni szukają jakichś śladów lub informacji mogących rzucić nieco więcej światła na to, co działo się z ich bliskimi. Muszę jednak zaznaczyć, że Rosjanie z zasady umieszczali Niemców i Polaków w oddzielanych barakach. Dlatego kontakty jednych i drugich były bardziej prawdopodobne w trakcie prowadzenia ich, czy przewożenia do obozu, czy potem transportowania pociągami w głąb Rosji, niż w czasie pobytu w Ciechanowie, gdzie spotkali się tylko sporadycznie. A ponieważ wszystko to działo się w pierwszych tygodniach i miesiącach roku 1945, kiedy trwała jeszcze wojna, a pamięć o zbrodniach niemieckich – mimo tych doświadczanych ze strony Sowietów – była zbyt żywa wśród uwięzionych Polaków, aby do jakichkolwiek bliższych kontaktów z więźniami niemieckimi dochodziło, z czego zdawali sobie sprawę również Rosjanie, z cynizmem to wykorzystując. Tym tłumaczę fakt, o którym opowiadali mieszkańcy Ciechanowa, że polskich więźniów prowadzono przez miasto przebranych w niemieckie mundury, z całkowitym zakazem rozmowy, aby wśród miejscowych wywołać wrażenie, że to są Niemcy, wobec których nie ma co okazywać litości, gdyby komuś coś takiego przyszło do głowy. 

Najwięcej pytań moich znajomych dotyczyło tego, czy zakończony w Watykanie proces beatyfikacyjny szesnastu sióstr katarzynek oraz zgromadzony w czasie jego trwania materiał procesowy, rzucił jakieś nowe światło na historię obozu NKWD w Ciechanowie i na temat losu jego więźniów? Odpowiem krótko – z tego, co udało mi się ustalić, niewiele szczegółów dotyczy tego obozu, choć materiał dokumentujący  zbrodnie sowieckie i heroizm niemieckich zakonnic jest bogaty, a chętnych do jego poznania odsyłam do wydanej niedawno książki s. Angeli Krupińskiej SCS „Pod prąd, pod wiatr i pod fale. Droga sióstr katarzynek, warmińskich męczennic” (Kraków 2023), w której wykorzystała ona sporo dokumentów, wspomnień, relacji oraz zeznań zebranych w kolejnych fazach wspomnianego procesu. To co dotyczy Ciechanowa opiera się na wspomnieniach sióstr katarzynek, a zwłaszcza s. Anizji Radtke, która przeszła przez miejscowy obóz i której udało się wrócić z Rosji w 1948 r. Jej wspomnienia w kilku kwestiach są zbieżne z relacjami, jakie znamy od polskich więźniów obozu NKWD w Ciechanowie, którzy przeżyli zsyłkę w Rosji i po powrocie przekazali sporo informacji dotyczących ich aresztowania przez Sowietów oraz pobytu w ciechanowskim obozie. W tym miejscu chciałem jednak skupić się tylko na tym, co dotyczy sióstr katarzynek i ich pobytu w Ciechanowie oraz późniejszej deportacji do Rosji, bo to wzbudziło największe zainteresowanie czytelników, proszących o rozwinięcie tego wątku.

Ze wspomnień s. Anizji Radtke wiemy, że katarzynki aresztowane przez czerwonoarmistów w Szpitalu Mariackim w Olsztynie 22 stycznia 1945 r. i w dniach następnych, trafiły najpierw – wraz z siostrami ze Zgromadzenia św. Klemensa oraz ludnością cywilną – do olsztyńskiego „więzienia miejskiego”, gdzie były przetrzymywane w wyjątkowo trudnych warunkach, w ścisku, przy braku wody i pożywienia (za picie służył im roztopiony śnieg, który udało się zabrać z więziennego korytarza). W ciągu następnych dziesięciu dni wielokrotnie je przesłuchiwano „w sali więziennej lub na komendzie”, a przy okazji kolejny raz gwałcono i maltretowano, po czym ostatniego dnia dano im trochę ciepłej zupy i podzielono na grupy transportowe, które miały trafić do ciechanowskiego obozu. Pierwsza grupa więźniów została 3 lutego 1945 r. rano przewieziona ciężarówką z Olsztyna do Przasnysza. W grupie tej – poza chorymi – znalazło się sześć katarzynek: s. Tyburcja (Tiburtia) Mischke, s. Maurycja (Mauritia) Margenfeld, s. Salezja (Salesia) Basner, s. Eutropia Weng, s. Ludowika Wermter i s. Anizja (Anysia) Radtke. Następnego dnia rano, koło godz. 5.00, siostry wraz z innymi więźniami zostały pieszo przepędzone (27 km) do obozu przejściowego w Ciechanowie. Jak wspominała ostatnia z wymienionych sióstr: „Po przybyciu na miejsce kazali nam czekać dwie godziny w deszczu, aby w końcu pozwolić nam schronić się w baraku. Baraki jenieckie były przepełnione. Siedzieliśmy lub staliśmy obok siebie, było bardzo ciasno i duszno”. Na terenie obozu siostry zostały kolejny raz przesłuchane oraz zabrano im wszystkie rzeczy osobiste (w tym dewocjonalia), jakie miały przy sobie. 

Druga grupa olsztyńskich więźniów, do której zostały przydzielone dwie katarzynki – s. Leonia (Leonis) Müller i s. Beta (Betha) Jungk, 8 lutego rano została skierowana w pieszej kolumnie do ciechanowskiego obozu. Ich marsz trwał sześć dni, w wyjątkowo ciężkich warunkach pogodowych, o których – dodajmy – wspominali również polscy więźniowie konwojowani  w tym czasie do obozu w Ciechanowie, na przykład z niedalekiej Mławy (relacja Kazimierza Miecznika i Edwarda Tylickiego), wcześniej przetrzymywani w piwnicach dawnego budynku Gestapo przy ul. Kwiatowej. Szczególnie uciążliwy był ten marsz dla siostry Leonii, która – jak pisałem w poprzednim felietonie – już w szpitalu w Olsztynie, na skutek uderzenia kolbą karabinu podczas pierwszego zbiorowego gwałtu dokonanego na niej przez ośmiu czerwonoarmistów, doznała pęknięcia czaszki. Będąc wtedy – według relacji jednej z sióstr, która razem z nią trafiła do olsztyńskiego więzienia – trzydziestoletnią i urodziwą kobietą „stale musiała ukrywać się, ponieważ jej piękny wygląd w szczególny sposób przyciągał Sowietów. Gdy tylko pojawiła się na chwilę, znowu ją wytropili i wyciągnęli daleko”. Po dotarciu do Ciechanowa siostra Leonia i siostra Beta zostały kolejny raz zrewidowane i obrabowane z ostatnich symboli kultu, które miały ze sobą, tzn. małego krzyżyka i różańca. Następnie trafiły do baraku z chorymi. Jedynym pocieszeniem – jak wspomina siostra Beta – było to, że w Ciechanowie „siostry Leonis już nie molestowano, ale cierpiała wielki głód i pragnienie. Jeszcze więcej cierpiała z powodu pogardy i ośmieszania. Na skutek wcześniejszych uderzeń w głowę dostawała raptownych i silnych konwulsji. Leżała potem sztywna i nieprzytomna”. W czasie jednego z takich ataków żołnierz sowiecki uznał ją za nieżywą i kazał przenieść do miejsca dla zmarłych. Siostra Beta odmówiła stanowczo wykonania tego polecenie, za co została uderzona kolbą karabinu, ale po kolejnych błaganiach i wyjaśnieniach przekonała żołnierza, że siostra Leonia żyje, i dlatego zabrano ją z powrotem do obozu. Tak uratowała współtowarzyszce życie, choć – jak się wkrótce okazało – nie na długo. W sumie w obozie ciechanowskim przebywały około czterech tygodni, po czym rozdzielono je i skierowano do dwóch różnych grup transportowych.

Z relacji sióstr katarzynek poznajemy również kilka szczegółów na temat transportu więźniów z obozu w Ciechanowie do łagrów na terenie Rosji. Pierwsza grupa sióstr, która w obozie NKWD przy dzisiejszej ulicy Topolowej i Jesionowej przebywała od 4 lutego, spędziła w nim zaledwie kilka dni. Już 8 lutego 1945 r. siostry wyruszyły transportem kolejowy do obozu w Tule, gdzie dotarły 20 lutego. W sumie transportem tym jechało – według oficjalnych danych sowieckich – 1440 osób, z których 124 zmarło w czasie drogi. Dodajmy, że wśród wtedy deportowanych znajdowali się – wymienieni wcześniej – polscy więźniowie, między innymi Kazimierz Miecznik i Stanisław Tylicki z Mławy. Relacje tych ostatnich oraz relacji siostry Anizji, choć w szczegółach nieco różnią się między sobą (np. liczba wagonów, liczba osób w wagonach, długość podróży), to jednak w ogólnym opisie są one ze sobą zbieżne. W relacji wspomnianej siostry znajdujemy następujący opis transportu: „Bardzo długi pociąg czekał już na stacji. W naszym wagonie było około 140 osób. Podłoga była całkowicie mokra, nie było okien, a wiatr świstał przez wszystkie pęknięcia w drewnianych deskach (…). Podczas transportu jedzenie składało się z cykorii, zimnej wody i konserw, których jednak nikomu nie udało się zjeść, ponieważ żołądek odmawiał jedzenia i prawie wszyscy mieli biegunkę. Pragnienie stało się taką torturą, że palcami drapałyśmy śnieg ze ścian wagonów, aby go zjeść. (…) Było ciemno i ciasno, musieliśmy stać, dlatego dużo osób umierało. Często zmarli pozostawali w wagonie przez długi czas, ponieważ wartownicy nie otwierali drzwi. Gdy wreszcie pociąg się zatrzymał, my, siostry zakonne, musiałyśmy wynosić zmarłych na zewnątrz. Płakałyśmy z bólu i zimna. Pomimo najtrudniejszych doświadczeń tej podróży siostry zawsze na głos odmawiały modlitwy poranne i wieczorne. Tak dojechałyśmy do Tuły. Podróż trwała dwa tygodnie” (cyt. z pracy s. Angeli Krupińskiej). Dodam, że spośród sześciu sióstr katarzynek, które wyruszyły w lutym 1945 r. z Ciechanowa przeżyła w Rosji tylko jedna z nich (s. Anysia Radtke). Natomiast inne siostry zmarły w ciągu kilku miesięcy na tyfus: s. Eutropia Weng (30 marca w Tule), s. Maurycja Margenfeld (7 kwietnia w Tule), s. Ludowika Wermter  (15 kwietnia w Tule), s. Salezja Basner (13 maja w Osanowie) i s.  Tyburcja Mischke (7 sierpnia w Osanowie).

Natomiast z relacji s. Bety Jungk wiemy, że 16 marca 1945 r. w obozie NKWD w Ciechanowie dokonano kolejnego podziału więźniów na trzy grupy transportowe. Jedna z nich została 20 marca skierowana najprawdopodobniej do obozu w Czelabińsku. Znajdowała się w nim między innymi s. Leonia (Leonis) Müller, która – jak pisałem trzy tygodnie temu – zmarła z wycieńczenia i głodu 5 czerwca 1945 r. w nieznanym dokładnie miejscu, a już niedługo jako jedna z szesnastu katarzynek-męczenniczek będzie cieszyła się chwałą ołtarzy. Jednak na temat jej drogi z ciechanowskiego obozu do sowieckich łagrów nie możemy za wiele powiedzieć, poza tym, że na skutek wcześniejszych obrażeń oraz ogólnego jej wyczerpania była to prawdziwa „droga przez mękę”.

Komentarze obsługiwane przez CComment