ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Zbigniew Niemczycki: Potrafię się ze wszystkiego cieszyć

Rozmowa ze Zbigniewem Niemczyckim - polskim przedsiębiorcą, kierującym rodzinnym biznesem, prezesem Curtis Group, tenisistą, pilotem.

Zbigniew Niemczycki przyjmuje nas w przestronnym gabinecie na 5. piętrze  swojego biurowca Curtis Plaza, przy ul. Wołoskiej w Warszawie.
Przeprasza, że jest w...dresie.  Właśnie skończył trening na korcie tenisowym. Sport to jedna z pasji prezesa Niemczyckiego (ale o tym...pod koniec wywiadu).

*Jak to z telewizorami było... Cofnijmy się ponad 30 lat. Dlaczego wówczas założył Pan fabrykę telewizorów w Mławie? Odbiorniki nazywały się...Otake?
- W  drugiej połowie lat 80. zaczęliśmy, tzn. moja firma, która już działała od kilku lat, sprowadzać do Polski japońskie telewizory, które rzeczywiście miały nazwę OTAKE. Oryginalnie powinny nazywać się Orion, ale wówczas była też marka węgierskich odbiorników pod tą samą nazwą. Nie chcieliśmy być kojarzeni z tym, niezbyt udanym wyrobem, więc przyjęliśmy, że nasze telewizory będą nazywały się OTAKE (od nazwiska właściciela firmy, od której je sprowadzaliśmy).
Rynek telewizorów w Polsce był chłonny, zapotrzebowanie na nowoczesny sprzęt rosło bardzo szybko, konkurencja też nie zasypiała gruszek w popiele. Wyzwanie więc było wielkie , trzeba było pomyśleć o lepszym wyrobie, bardziej nowoczesnym. Powstał pomysł, aby uruchomić montownię niedrogich, ale nowoczesnych telewizorów. Na początku lat 90. zacząłem zabiegać u pana Otake o zakup technologii na produkcję płyt głównych do telewizorów. Wkrótce zakupiliśmy dwie linie...

niemczycki1

Zbigniew Niemczycki z załogą

*Był rok 1991...Tak zaczął Pan tworzyć historię przemysłu elektronicznego w  Polsce. Dlaczego wybrał Pan akurat Mławę?
- Chodziło mi o to, żeby umieścić zakład w centrum kraju, z dobrym układem komunikacyjnym. Szukaliśmy w kilku miejscach, ale ówczesne władze Mławy zaproponowały nam najlepsze warunki. Były tam obiekty po upadających zakładach, teren  dookoła pozwalał na swobodną rozbudowę firmy. Warto jeszcze dodać, że w Mławie w 1991  istniał zakład Unitra- Unitech, który produkował radio - magnetofony dla  Zakładów Radiowych im. Marcina Kasprzaka  w Warszawie i Radio - odbiorniki dla ELTRY w Bydgoszczy  . Wówczas był już w stanie likwidacji, zostali jednak pracownicy oraz wykształcona kadra. Jeśli do tego dodamy, że w mieście i całym regionie lawinowo rosło bezrobocie, ludzie chcieli pracować, czekali na jakieś propozycje zatrudnienia, to widać, że wybór Mławy był jak najlepszym posunięciem. Kierownictwo zakładu składało się z głównie miejscowych inżynierów: dyrektorem fabryki został Jerzy Łachut, szefem produkcji Lech Rudziński. Ruszyliśmy szybko z produkcją, i w krótkim czasie nasza firma, Curtis Electronics, była największym producentem telewizorów w Polsce. Również eksporterem.

*Nie obawiał się Pan o powodzenie tego przedsięwzięcia? Był to czas, przypomnijmy,  transformacji ustrojowej, niestabilnych, zmieniających się  przepisów prawnych, a także silnych związków zawodowych, które nie zawsze ułatwiały życie przedsiębiorcom.
- Oczywiście, mimo że polska gospodarka zwolniona była z gorsetu centralnego planowania, były jeszcze przepisy, które hamowały rozwój takich branż, jak np. elektroniczna. Należały do nich np. cła. Cła na sprowadzane do Polski gotowe telewizory były niższe , niż na podzespoły. To był absurd, który czynił  import bardziej konkurencyjnym cenowo, niż rodzima produkcja. Trzeba było naciskać na rząd, żeby zmienił przepisy. Założyliśmy wtedy Krajową Izbę Gospodarczą Elektroniki i Telekomunikacji i na spotkanie z ówczesnym ministrem Stanisławem Zawiślakiem przyszło ok.120 osób, przedstawicieli firm producentów sprzętu elektronicznego. Wszyscy mieliśmy na ten temat jednakowe zdanie - powinno  się chronić własny rynek pracy, rodzime firmy. Ministerstwo szybko zgodziło się z tymi żądaniami. A trzeba dodać, że już wówczas większość podzespołów, ponad 70 proc. było produkowanych w Polsce.

niemczycki-z_zona

Zbigniew Niemczycki z żoną Katarzyną Frank-Niemczycką

*Pierwsza połowa lat 90. to dynamiczny rozwój Curtis Electronics...
- Zaczęliśmy współpracę z wieloma znanymi, światowymi firmami produkującymi podzespoły, m.in. z Motorolą. Efektem tej współpracy była nasza marka - telewizor Curtis. Cieszył się wielką popularnością w tamtych czasach. Był stosunkowo tani i niezawodny.
W połowie lat 90. rozpoczęliśmy współpracę z firmą Goldstar (potem zmienił nazwę na Lucky LG Group, w końcu LG Electronics), która miała już swoje fabryki telewizorów w Europie zachodniej. Na liniach montażowych, oprócz produkcji naszych telewizorów CURTIS, rozpoczęliśmy produkcję telewizorów LG. Wkrótce osiągnęliśmy poziom produkcji 400-500 tys. sztuk odbiorników rocznie. LG Electronics zamknęło swoje montownie  W Europie Zachodniej i skupiło uwagę na produkcji w naszym kraju, powstała spółka LG Electronics Polska. Po jakimś czasie Koreańczycy zaczęli zabiegać o kupno naszej fabryki w Mławie. W 1999 roku zdecydowałem się na finalizację transakcji i sprzedałem Curtis Electronics koreańskiemu koncernowi.

*Czy dziś uważa Pan, że była to dobra decyzja?
- Jak najbardziej. To był już czas, gdy do Polski zaczęły wchodzić otwartymi drzwiami tacy giganci elektroniczni, jak Sony, Sanyo czy Panasonic. Trzeba było odłożyć sentymenty na bok i podjąć decyzję. Konkurowanie z firmą, która produkuje 10 mln sztuk telewizorów rocznie, dawała niewielkie szanse powodzenia w rywalizacji. Postanowiłem więc sprzedać Curtis, ale tylko część elektroniczną, bez fabryki obudów z tworzyw sztucznych.
Warto dodać, że byliśmy wówczas pierwszą w Polsce wytwórnią telewizorów, która obudowywała kineskopy plastikiem, a nie jak inni sklejką. Uruchomiliśmy w tym celu w pobliskiej Krzywonosi fabrykę obudów. Wykorzystanie tworzyw pozwoliło nam wtedy na zwiększenie produkcji, konkurencyjności i jakości. Nie chciałem pozbyć się tej produkcji i to też było dobre posunięcie.
W momencie  transakcji zawarłem umowę na 5 lat na dostarczanie tych części dla LG. Współpraca trwa do tej pory, chociaż Koreańczycy nie są już jedynymi odbiorcami naszych wyrobów z Krzywonosi.
Zakład w Krzywonosi to nie jest "proste wtryskiwanie", ale silna, nowoczesna technologicznie firma. W ciągu ostatnich kilku lat wdrożone zostały nowe technologie oraz nowoczesne systemy zarządzania, dające możliwość analizy jakości produkcji, optymalizacji kosztów, standaryzacji, gospodarki magazynowej, itp. Produkujemy nie tylko obudowy i inne plastikowe elementy do telewizorów, ale również części do innych wyrobów. Mamy też klientów z innych branż (AGD, opakowania, małe AGD, branża meblarska) dla których dostarczamy komponenty i wyroby z tworzyw sztucznych. Ostatnim naszym "hitem" jest produkcja pojemników do przechowywania np. zabawek na licencji znanego producenta klocków. To dopiero jest wyzwanie! Musi być precyzja, wysoka jakość wykończenia, bo odbiorca  -  małe dzieci -  to wymagający i wrażliwy klient.

 * Porozmawiajmy zatem o pracownikach, załodze. Jaka ona była, jest w Mławie, Krzywonosi?
- Powiem może coś banalnego. Mając nawet nieograniczony kapitał - nie osiągnie się celu, sukcesu bez odpowiednich ludzi. Nie ma szans. I chodzi tu zarówno o kadrę zarządzającą, jak i zwykłych, szeregowych pracowników. Musi być odpowiednie relacje. To samo dotyczy szefa, czy właściciela firmy.
W Krzywonosi, a wcześniej w Mławie pracowali głównie miejscowi, często całe rodziny. Ja mam ogromny szacunek i sentyment do swoich pracowników, szczególnie do tych, którzy pracują tu szmat czasu -  30, 25, 20 lat... Nie mógłbym ich oszukać, a jak coś obiecam, to staram się dotrzymać słowa.  Z ludźmi trzeba być szczerym. Gdy były jakieś problemy w firmie, np. nie było koniunktury na nasze wyroby i trzeba było czasowo obniżyć wynagrodzenia, zwoływałem ogólne zebranie i mówiłem prawdę, nawet przykrą: jest tak i tak, musimy ograniczyć koszty. Jak się poprawi sytuacja, to wracamy do poprzednich, albo lepszych warunków pracy i płacy. Bywało odwrotnie - był wielki popyt i trzeba było pracować dłużej niż 8 godzin...Zawsze spotykałem się ze zrozumieniem i aprobatą.
Opowiem przypadek (akurat nie z Mławy) z pandemii i lockdownu,  tego z 2020 r., gdy zamknięte były wszystkie lokale gastronomiczne. W naszym hotelu  na półwyspie helskim ludzie też nie mieli pracy od kilku miesięcy, nie było gości. Ale załoga cały czas otrzymywała pełne wynagrodzenia. Pewnego dnia przyszli sami do mnie i zaproponowali, żeby płacić im tylko... połowę wynagrodzenia.
Szacunek do pracowników… Tego się sam nauczyłem od ojca i to przekazałem również w domu, moim synom - naturalną potrzebę okazywania szacunku, szczególnie ludziom, którzy w hierarchii zawodowej są niżej, są naszymi podwładnymi, wykonują prace wydawałoby się nie tak ważne. To zawsze się opłaca. Ludzie to doceniają i odwzajemniają.

niemczycki_w_curtisie

Zbigniew Niemczycki z Curtisie

 *Ma Pan bogaty życiorys, zdaje się, że w młodości był pan dziennikarzem? Jak to się stało, że został Pan biznesmenem?
- Z wykształcenia jestem inżynierem elektronikiem, ale rzeczywiście przez jakiś czas pracowałem w radiowej "Trójce", w redakcji muzycznej. To były piękne lata..Najlepszym  specjalistą od reżyserii   dźwięku był  Sławek Pietrzykowski razem robiliśmy audycje, nagrywaliśmy piosenki ówczesnych zespołów. Spotkałem tam takie późniejsze sławy dziennikarstwa muzycznego, jak Marek Gaszyński czy Witold Pograniczny. W wolnych chwilach dorabialiśmy na imprezach, jako konferansjerzy.
Jak sięgam pamięcią, zawsze miałem ciągotki do organizowania, działania w grupie, przewodzenia. Harcerzem byłem od najmłodszych lat. Kiedy po odwilży w 1956 roku pozwolono w Polsce na działalność prawdziwego harcerstwa i wrócili do pracy instruktorzy przedwojennego harcerstwa, dla mnie zaczęła się prawdziwa przygoda. Miałem 10 lat, bardzo mi się podobało to wszystko, co się wtedy działo: zrobiłem wszystkie możliwe specjalności  i uprawnienia harcerskie i instruktorskie. Uczestniczyłem w wielu różnych obozach i biwakach, m.in. w pustych i dzikich wówczas Bieszczadach. To samo było w samorządzie szkolnym, a potem na studiach - wszędzie byłem aktywny. Na Politechnice Warszawskiej byłem pierwszym kierownikiem klubu studenckiego "Riviera.
Jak zostać biznesmenem? Nie ma jednej recepty. Może jedna rada - trzeba się dokształcać całe życie. Osobiście najlepszy uniwersytet miałem, gdy pracowałem 20 lat z panem SerVassem w Curtis International. Najpierw byłem jego asystentem ds. Europy Wschodniej. Inwestowaliśmy w różnych krajach, mieliśmy najpierw biuro we Frankfurcie, później biura w Anglii. Wreszcie w Polsce. To był człowiek wielkiego kalibru, wiele się wtedy nauczyłem, jego firmy zatrudniały ponad 20 tysięcy ludzi.

*Pana firmy, to rodzinny interes. Jak to jest być szefem, mężem, ojcem, pracować z rodziną - żoną i synami wspólnie?
Wydaje mi się, że nie najgorzej (śmiech). Nasz biznes jest rodzinny i taki, mam nadzieję pozostanie.
Mam trzech synów, wszyscy ukończyli dobre uczelnie w Stanach i Wielkiej Brytanii. Najstarszy Michał prowadzi swoje interesy, ale zaczynam  go wprowadzać do  naszej firmy.
Średni Mikołaj pracował przez 6 lat w amerykańskiej firmie Cushman&Wakefield zajmującej się nieruchomościami, teraz zawiera transakcje w Polsce warte 400, czasem 500 milionów, jednocześnie wchodzi do naszej firmy, jest członkiem Rady Nadzorczej i czynnie uczestniczy w tym co się dzieje z pozycji własnościowych.
Najmłodszy, Maximilian jest pilotem samolotów pasażerskich, pracuje w LOT. Ukończył najlepszą uczelnię lotniczą w świecie, która znajduje się na Florydzie w Daytona Beach, nazywa się Embry- Riddle Aeronautical University . Uczelnia jest niebywale droga, ale świetna.
Mimo młodego wieku, ma 29 lat, jest już szefem pilotów Boeingów 737, został nim na prośbę kolegów - pilotów. Jest równocześnie instruktorem i egzaminatorem, co znaczy, że ma wiedzę olbrzymią i doświadczenie i dzieli się nią z innymi.
Jesteśmy z żoną z nich dumni. Synów od najmłodszych lat wychowaliśmy w szacunku do pracowników, którzy u nas pracowali w domu lub firmie. Teraz kiedy przychodzą z wizytą, to jedna z pierwszych rzeczy, które robią, to idą przywitać się z nimi. Mają to we krwi - naturalna potrzebę szacunku dla ludzi, którym się coś zawdzięcza. Dobra relacje zawsze się opłacają.
Druga rzecz to...szacunek dla pieniądza. Ojciec kiedyś mi powiedział: "Jak będziesz miał stabilizację finansową, pamiętaj  - to ty rządzisz pieniędzmi, a nie pieniądze tobąâ€Ś". To samo starałem się wpoić synom... Niejednokrotnie byłem świadkiem wielu przykrych sytuacji, co stało się z ludźmi, którzy hołdowali tej drugiej zasadzie.

niemczycki_z_pilkarzami

*Ma Pan ciekawe życie, wiele Pan widział, doświadczył, poznał ciekawych ludzi. Jaki fragment życia, epizod uznałby Pan za szczególnie interesujący?
-Hmm...Może przygoda z piłkarzami i przygotowaniem reprezentacji Polski do olimpiady w Barcelonie w 1992 roku?  A było to tak: W 1989 r. zgłosiło się do mnie kilku znanych działaczy piłkarskich z Kazimierzem Górskim, Henrykiem Loską i Włodzimierzem Lubańskim. Był też z nimi selekcjoner reprezentacji olimpijskiej Janusz Wójcik. "Zbyszek, mamy zdolnych młodych ludzi, możemy zdobyć medal. Pomóż, potrzeba środków...". Długo nie musieli mnie namawiać. Założyliśmy fundację, stanąłem na jej czele, namówiłem kilku kolegów i zaczęliśmy organizować środki. Sam wyłożyłem połowę potrzebnych funduszy. A potrzeba było sporo -  na szkolenia, wyjazdy, zgrupowania, sprzęt. Ależ to była fantastyczna  praca i przygoda - trwała 3,5 roku. Chodziło o to, żeby młodzi, rzeczywiście zdolni ówcześni piłkarze (przypomnę, w zespole grali m.in. Andrzej Juskowiak, Wojciech Kowalczyk, Tomasz Wałdoch, kapitanem był Jerzy Brzęczek) mieli kontakt z najlepszymi drużynami Europy, żeby korzystali z najlepszej bazy, hoteli, opieki lekarskiej, żeby byli ubrani w markowe stroje i buty. Jak ich rówieśnicy na zachodzie. To wszystko wtedy, na przełomie 80. i 90 lat, nie było tak łatwo osiągalne, jak teraz.
Jestem dumny, że udało mi się wziąć udział w tym przedsięwzięciu, uczestniczyć w marszu po srebrny, olimpijski medal. W finale przegraliśmy nieszczęśliwie 3:2 z gospodarzami, Hiszpanią.

(W gabinecie naszego rozmówcy poczesne miejsce zajmuje "kącik sportowy" z trofeami fotografiami reprezentacji olimpijskiej Barcelona’92).

* Ma Pan uprawnienia pilota. Lata Pan jeszcze?
- Licencje pilota mam od16 roku życia. Samolotami interesowałem się od dziecka, jeszcze kiedy mieszkałem w Stalowej Woli. Jako mały chłopak pomagałem pchać na tamtejszym lotnisku małe samoloty oraz szybowce do hangarów. W pewnym momencie życia mogłem wrócić do swojej pasji -latania. Kupiłem sobie samolot i nim latałem. Później nabyłem też helikopter, ale było to połączenie pasji z koniecznością szybkiego przemieszczania się, wizytowania różnych moich firm w Polsce. Następnym krokiem było założenie firmy "White Eagle Aviation" i kupowane przeze mnie samoloty czy śmigłowce zaczęły wykonywać pewne prace pod określone kontrakty.  Firmę White Eagle Aviation, sprzedałem przed kryzysem, a zostawiłem sobie tylko helikoptery, które wynajmujemy (obecnie General Aviation Services).

* Z Pana zachowania, sposobu bycia i wypowiedzi można wysnuć wniosek, że jest Pan...szczęśliwym człowiekiem?
- Mam fajną rodzinę, wspieramy się nawzajem, biznes, odpukać, idzie nieźle zdrowie dopisuje... Trzeba to uszanować. Ja się potrafię ze wszystkiego cieszyć, z małych rzeczy też. Kupię sobie np.  nową koszulkę tenisową i już się cieszę. Zawsze raduje mnie gra w tenisa.
Nie każdemu  też zdarza się, żeby mógł w sposób tak namacalny, dobitny, uczestniczyć w tworzeniu nowej historii swojego kraju. Tak się stało w moim przypadku. Byłem nie tylko przedsiębiorcą, który pilnuje swojego interesu, działałem  społecznie, byłem m.in. współtwórcą Polskiej Rady Biznesu i jej wieloletnim prezesem.
 Jako kraj, jako Polacy zrobiliśmy rzecz, której nikt nie uczynił wcześniej - zbudowaliśmy podwaliny gospodarki wolnorynkowej, w miejsce państwowej, socjalistycznej. Pierwsi na świecie. Podziwiano nas za to, słyszałem wiele komplementów pod naszym adresem  na całym świecie. To było naprawdę niezwykłe dzieło. Jestem  szczęśliwy i dumny, że udało się to zrealizować.

RYSZARD MARUT
współpraca Daniel Kortlan

Wywiad został przeprowadzony 8 lutego 2022 r. Przygotowując już do druku tekst, nagle wszyscy znaleźliśmy się w zupełnie innej rzeczywistości - w stanie wojny w Europie, tuż za naszą granicą. Postanowiliśmy uaktualnić wywiad - zadaliśmy jeszcze dwa pytania (2 marca br.).

*Panie Prezesie, czy firma Curtis prowadziła interesy z Rosją? Jak to wygląda po napaści Putina na Ukrainę?
Moje firmy nie posiadają klientów i dostawców z Rosji. Obecnie nie ma zagrożenia jeżeli chodzi o dostawy surowców i materiałów do produkcji. Uważnie obserwujemy sytuację, szczególnie ważny jest transport, który jest kluczowy dla całej logistyki towarów. Z uwagą również śledzimy kursy walut bo to ma wpływ na kształtowanie się cen surowców i wyrobów gotowych.

* Czy i w jaki sposób pomagacie Ukraińcom? Czy polscy przedsiębiorcy w jakiś zorganizowany sposób niosą pomoc walczącemu narodowi ukraińskiemu?
Tak. W moich firmach powołane są specjalne zespoły, które koordynują działania pomocowe w każdej ze spółek. Działamy na lokalnym terenie gdzie znajdują się nasze fabryki. Jesteśmy w stałym kontakcie z lokalnymi władzami, które koordynują całą akcję pomocową w sposób zorganizowany i dedykowany pod konkretne potrzeby. Pomagamy rzeczowo i finansowo wspierając jednostki samorządowe.
Ponadto, od razu w każdej fabryce zorganizowaliśmy spotkania z pracownikami pochodzącymi z Ukrainy i zapewniliśmy, że ich najbliższe rodziny, które przyjadą z Ukrainy uzyskają naszą pomoc i wsparcie.
To bardzo trudna sytuacja dla nas wszystkich i z nadzieją patrzymy w przyszłość.
Skala z jaką polskie społeczeństwo i firmy pomagają nie tylko uchodźcom ale również walczącym Ukraińcom jest ogromna. Cieszę się i jestem bardzo dumny z postawy nas Polaków.

Komentarze obsługiwane przez CComment